Koinwestycje usprawniają rynek VC. "Jeden podmiot nie powinien mieć zbyt dużej władzy"
Dywersyfikacja źródeł finansowania to remedium na sprawne funkcjonowanie startupów. O koinwestycjach i roli lead investora rozmawiamy z Mateuszem Bodio, założycielem i dyrektorem zarządzającym funduszu RKKVC.
Zachować balans na rynku wysokiego ryzyka
Koinwestycje niosą ze sobą wiele korzyści. Przede wszystkim pozwalają rozłożyć koszty pomiędzy funduszami inwestycyjnymi czy aniołami biznesu, dzięki czemu zwiększają szansę na pozyskanie inwestora. Współinwestowanie podnosi też rozwój startupów, gdyż każdy dodatkowy inwestor w spółce wnosi do niej smart money, czyli dzieli się wypracowanym latami know-how. Z drugiej strony, nawet niewielki fundusz zyskuje możliwość inwestowania w duże, międzynarodowe projekty, które w innym wypadku byłyby poza jego zasięgiem finansowym. Tym samym, inwestorzy mogą w bardziej elastyczny sposób dywersyfikować środki finansowe lokując je w większą liczbę projektów. Ponadto koinwestycje dają inwestorom poczucie, że podjęli słuszną decyzję, ponieważ nie tylko oni uwierzyli w dany projekt. Utwierdza ich to też w przekonaniu, że projekt będzie się rozwijał (bo skoro cieszy się zainteresowaniem rynku, będą chętni, aby w niego dalej inwestować).
Powyższe zalety koinwestycji mają przełożenie na to, jak układa się rynek venture capital w Polsce. Co do zasady, na samodzielne inwestowanie decydują się tylko największe podmioty, które po pierwsze dysponują odpowiednio dużym kapitałem, a po drugie mogą pozwolić sobie na ryzyko dużej straty.
Wspólne inwestowanie opiera się przede wszystkim na zaufaniu – już nie tylko do foundera i jego wizji na rozwój spółki, ale też do partnerów biznesowych. Niewątpliwie wpływa to na budowanie relacji na rynku venture i daje nadzieję na kolejne wspólne działania. Mateusz Bodio, founder and managing director RKKVC zwraca również uwagę na aspekt corporate governance. – Wychodzę z założenia, że jeden podmiot inwestycyjny nie powinien mieć zbyt dużej władzy w rękach, ponieważ w sytuacji, kiedy coś pójdzie nie tak, może dojść do veta i paraliżu w spółce – mówi Bodio.
Inwestor inwestorowi nierówny
Decyzja o tym, ile podmiotów będzie inwestowało kapitał w rozwój spółki jest indywidualna. Niektórym zależy na małym cap table, kolejni zaś dopuszczają do swoich wielomilionowych inwestycji wiele podmiotów, dzięki czemu nawet stosunkowo małe fundusze mogą inwestować w globalne spółki i czerpać z tego korzyści. Mogą, aczkolwiek nie oznacza to, że wszyscy mają tyle samo do powiedzenia. Koinwestorzy posiadają bowiem różne prawa – w zależności od wielkości włożonego kapitału i skuteczności negocjacyjnej. Lead investor będzie miał zawsze większe prawa niż pozostali koinwestorzy.
Mateusz Bodio z RKKVC, który to fundusz jest jednym z koinwestorów SpaceX (spółka z branży kosmicznej należąca do Elona Muska), przybliża kulisy wchodzenia w tego typu relacje biznesowe. – Runda SpaceX, w której wzięliśmy udział w 2019 roku wynosiła kilkaset milionów euro, z czego daliśmy tylko kilka milionów. Nie było tam nawet najmniejszego cienia, abyśmy mogli rozmawiać chociaż z osobami decyzyjnymi ze SpaceX. Odbyło się to na zasadzie: „Masz 24h na decyzję”. W takiej sytuacji nie ma szans na negocjacje. Wchodząc w koinwestycję ze spółkami top of the top jako mniejszościowy inwestor, przestrzeń do negocjacji jest znacząco zmniejszona i czasami trzeba tylko powiedzieć: „Dzień dobry, dziękuję, że mnie przyjęliście i jestem na cap table” – mówi Bodio.
Jak słusznie zwraca uwagę nasz rozmówca, naturalnym jest, że lead investor ma większe prawa od pozostałych. – Lead investor bierze na siebie dużą odpowiedzialność, nie tylko wobec spółki, ale też wobec pozostałych inwestorów. Natomiast jeżeli widziałbym, że lead investor zawłaszcza dla siebie prawa w sposób, który może wpłynąć negatywnie na moją koinwestorską pozycję, jak i negatywnie może wpłynąć na sytuację spółki, oczywiście wtedy się włączam i wspólnie z pozostałymi inwestorami trzeba tę kwestię rozstrzygnąć – mówi dyrektor zarządzający RKKVC.
Zanim jednak koinwestorzy podniosą alarm, powinni zapoznać się ze standardami dotyczącymi danego rynku. Może się zdarzyć, iż to, co dla jednych jest niezrozumiałe, na innych rynkach jest ogólnie przyjętą praktyką. – Przykładowo w Szwajcarii wszyscy inwestorzy mogą przegłosować jednego inwestora, jeśli w ich mniemaniu będą mieć ku temu ważne powody. Przy czym te powody nie są bliżej zdefiniowane, więc może się zdarzyć, że jako powód wskażą nieobecność na spotkaniach. Dla funduszu z Polski, który robi pierwsze inwestycje za granicą, jest taki wielki test. Ważne jest, aby fundusze podchodziły do tego z otwartą głową i nie poddawały w wątpliwość uznanych standardów rynkowych, które na danym rynku istnieją. Jeżeli fundusz zacznie się za bardzo wychylać, jest to bardzo prosta droga do tego, że spółka powie: „My panu już dziękujemy, bierzemy inny fundusz, bo mamy jeszcze trzy w kolejce” – mówi Bodio.
Niewychylanie się jest sposobem na utrzymanie dobrych relacji z pozostałymi koniwestorami? – Jak stwierdził kiedyś mój mentor: „Explore without exploring”. Inwestycje opierają się na bardzo grząskim gruncie. Trzeba wiedzieć, na ile można sobie pozwolić. Oczywiście do pewnego momentu warto negocjować, ale nie za wszelką cenę i na pewno nie narzucać zagranicznym spółkom naszych polskich standardów – mówi Mateusz Bodio.
Wśród inwestorów może pojawić się więcej niż jeden lead investor. Proporcje te mogą układać się na przykład 2:3 czy 2:10, gdzie, jest dwóch co-leadów, a pozostali są po prostu koinwestorami. – Przy większych rundach występowanie co-leadów jest dobrą sytuacją, gdyż prawa do decydowania o spółce są rozłożone – mówi Bodio. Jego zdaniem bycie co-leadem ma wymiar reputacyjny i racjonalny. W końcu to lead investor czuwa nad tym, aby skupiać się na celu, jakim jest ostatecznie zysk z wyjścia z inwestycji. Tym samym daje foundorowi przestrzeń do prowadzenia biznesu. – Endgame jest taki, że mamy sprzedać firmę i zarobić na tym jak najwięcej. Founder musi mieć możliwość skupienia się na biznesie, a nie tracić czas na negocjacje czy godzenie zwaśnionych inwestorów – podkreśla Bodio.
Inwestor może lokować własne środki równolegle z funduszem
Do koinwestycji może dochodzić w ramach samego funduszu. Sytuacja, kiedy inwestorzy inwestują też swoje pieniądze, jest pożądanym zjawiskiem. – Z mojego doświadczenia wynika, że koinwestycje z udziałem nie tylko funduszy, ale też pojedynczych inwestorów z tych funduszy, którzy są strategami w danej branży, potwierdzają tylko, że mamy do czynienia ze świetną inwestycją – mówi Mateusz Bodio. Wskazuje, że takie rozwiązanie może mieć pozytywny wpływ na rozwój firmy, którą finansują.
– Trudno mi znaleźć jakieś wady, poza tym, że mogłoby dojść do próby wyciągnięcia tych inwestycji. Jest też kwestia zachęt finansowych. O ile dla nas, funduszy najważniejsze jest uzyskać zwrot z inwestycji, o tyle jestem w stanie sobie wyobrazić, że dla takiego inwestora stragicznego większą motywacją jest bycie w inwestycji, dzięki czemu ma dostęp do unikatowej wiedzy – mówi Bodio. Dla niektórych celem samym w sobie jest, aby bliżej współpracować z daną spółką, mieć dostęp do jej technologii i know-how.
Nasz rozmówca wskazuje też na dwa zagrożenia, z jakimi fundusze mierzą się wchodząc w koinwestycję. Przede wszystkim, jeśli fundusz nie zna za dobrze przyszłego partnera biznesowego, nie ma pewności, jak będzie się z nim współpracowało, czy nie będzie blokował niektórych decyzji. A po drugie, do inwestycji zawsze może zostać wprowadzony jeszcze ktoś inny przez danego partnera, którego byśmy nie chcieli. – Właśnie dlatego wybieramy partnerów o najwyższej możliwej reputacji, żeby nie dopuścić do takich sytuacji. Nie chcemy robić inwestycji z nieznajomymi nam partnerami o różnej opinii – punktuje Bodio.